(…) człowiek jako uczestnik i twórca mentalnego uniwersum zdolny jest do przekraczania swoich ram biologicznych. Na tym właśnie opiera się znaczna część naszych sukcesów.
Proces edukacji powinien uwzględniać działania, których celem będzie zachowanie równowagi pomiędzy dążeniem do przekraczania samych siebie a świadomością i zrozumieniem tego, czym jesteśmy z perspektywy biologicznej.
Długo wybierałam zdanie z książki, które chciałabym zacytować na wstępie tej recenzji. Dlaczego długo? Bo nie wiedziałam, które z podkreślonych przeze mnie zdań będzie najlepsze, które Cię przekona, byś sięgnął/sięgnęła po tę pozycję, bo jest to zdecydowanie lektura obowiązkowa każdego nauczyciela oraz każdego rodzica. Dlaczego tak uważam? Przekonasz się, czytając dalej.
O neurodydaktyce od dłuższego czasu pisze się sporo, zwłaszcza po ukazaniu się książki dr Marzeny Żylińskiej „Neurodydaktyka. Nauczanie i uczenie się przyjazne mózgowi”, do której mam ambiwalentny stosunek. Nie chcę się rozpisywać, dlaczego takie a nie inne mam odczucia po lekturze – dla tej recenzji nie ma to większego znaczenia poza jednym faktem. Trudno mi zaufać komuś, kto poświęca książkę czemuś, w czym się nie specjalizuje lub nie posiada podstawowej wiedzy z danej dziedziny. Inaczej jest z dr Markiem Kaczmarzykiem, który z wykształcenia jest biologiem, ma doświadczenie jako nauczyciel oraz wykładowca i specjalizuje się w memologii a także neurodydaktyce. Swoją wiedzę wykorzystuje w podejściu do edukacji i zachęca, by na tę dziedzinę spojrzeć przez pryzmat podłoża biologicznego, zwłaszcza neuronauk.
„Szkoła neuronów” – o co chodzi?
Dostając książkę do ręki kogoś takiego, mam pewność, że propozycje autora są poparte wiedzą, którą posiada tenże oraz badaniami, studiami. Co więcej, liczę na to, że trudne terminy zostaną mi wyjaśnione w przystępny sposób i przy okazji nie zostaną one w żaden sposób zdeformowane lub umniejszone (uproszczone w taki sposób, że np. zostanie pominięta ważna ich funkcja). Jako laik nie muszę dokładnie tego samego widzieć, co autor. Zresztą mało realne byłoby to, ze względu na fakt, że podjęłam inną życiową decyzję, czemuś innemu poświęciłam swój czas, w czymś innym się rozwijałam i wyspecjalizowałam. Siłą rzeczy teraz nie jestem w stanie wiedzieć tego, co wie biolog, ale dzięki odpowiednim umiejętnościom autor może on przybliżyć mi to, co z jego dziedziny może się okazać pomoce w mojej pracy jako nauczyciela. Tak też się stało w przypadku „Szkoły neuronów” Marka Kaczmarzyka, która ukazała się w tym roku nakładem wydawnictwa Dobra Literatura.
Gdy tylko książka trafiła do moich rąk, wiedziałam, że szybko się z nią nie rozstanę. Rozpoczęłam lekturę, która pochłonęła mnie do reszty. Książkę biologa traktującą o biologicznym aspekcie człowieka czyta się jak dobrą powieść. W gruncie rzeczy jest to powieść. Powieść o człowieku, jego przodkach, rozwoju, zmianom, jakim był poddawany; o niezwykłości istoty człowieka, jego funkcjonowaniu na przestrzeni wieków i o skutkach, jakie my, współcześni przedstawiciele tego gatunku odczuwamy.
Każdy problem, jaki porusza Kaczmarzyk stopniowo jest pogłębiany, dzięki czemu autor ukazuje skutki danych zjawisk oraz pewne szanse i zagrożenia dla nauczycieli oraz rodziców, którzy mają do czynienia z nastolatkiem. Dlaczego akurat z nastolatkiem? Autor przygląda się odwiecznemu konfliktowi pokoleń (dorosły -nastolatek) i wyjaśnia go w bardzo prosty i jednocześnie zaskakujący (przynajmniej dla mnie) sposób. Nie zdradzę Ci jaki. 😉 Zrozumienie tej prostej prawdy jednak nie sprawi, że wszelkie problemy zostaną rozwiązane i dojdzie do porozumienia stron. Tu potrzeba czegoś jeszcze i autor dokładnie to określa. Oczywiście, że nie napiszę tutaj tego – nie popsuję Ci frajdy z czytania! Być może będzie tak, że czytając tę książkę, będziesz ciągle kiwać głową, potakując – tego nie mogę Ci odebrać.
Tego, co ta książka wniosła w moje w życie, nikt mi nie odbiorze, a ja mam nadzieję, że będę mogła to wszystko wykorzystać w praktyce. A oto jedna ciekawszych wskazówek, które sobie wypisałam na fiszkach:
Układ nagrody jest […] związany z procesem uczenia się. Jego pozytywna reakcja powoduje motywację zarówno do zapamiętania tego, co ją wywołuje, jak i do poszukiwań podobnych bodźców w przyszłości. Nic tak nie wyzwala reakcji tego układu jak nagroda, której się nie spodziewamy. Jeśli otrzymujemy więcej, niż to wynika z przewidywań, dochodzi do silnego pobudzenia układu nagrody. Nowość i nieoczekiwane zwroty akcji do także klucze do dydaktycznego sukcesu. Pozostaje jeszcze znalezienie sposobu na wprowadzenie nowości i zaskoczenia do praktyki szkolnej.
Czego jeszcze się dowiedziałam z książki „Szkoła neuronów. O nastolatkach, kompromisach i wychowaniu”?
– moje reakcje, nastawianie ma ogromny wpływ na poszczególną grupę uczniów oraz proces nauczania-uczenia się;
– aby częściej wykorzystywać i wzmacniać znaczenie zdobytej już wiedzy w bieżących zadaniach (wiem z nowego powodu, dlaczego jest to takie ważne);
– aby mieć na uwadze pojemność pamięci roboczej (od 5 do 7 elementów jednocześnie) oraz jej działanie;
– że „najprostszym, jeśli nie jedynym sposobem na nakłonienie do czegoś nastolatka polega na przekonaniu go, że to jego własny pomysł.” ;
– uświadomiłam sobie, jak bardzo ważna jest otwartość na inne, niekonwencjonalne podejście do rozwiązania problemu (w przypadku języka polskiego – innej interpretacji);
– lepiej zrozumiałam pojęcie „mem”.
To tylko wybrane przykłady tego, o co poszerzył się mój świat. Myślę, że na pewno w przyszłości wrócę do tej książki, no chyba że moje notatki mi wystarczą 😉
Jeśli masz swoje sprawdzone sposoby na to, jak się dogadać z nastolatkiem, koniecznie się tym podziel w komentarzu! Szerzymy dobre praktyki!
4 Comments
Pani od biologii
Cóż, widzę, że faktycznie migrenowcy nadają na podobnych falach – ja też sceptycznie podchodziłam do książki Żylińskiej (choć mocno opiera się ona na publikacjach Spitzera, którego „Jak się uczy mózg” czytam wyrywkami, bo nie mam na razie czasu na porządną analizę, a myślałam, żeby tę pozycję trochę przybliżyć na blogu). A „Szkołę neuronów” opisałaś tak, jak sobie wyobrażałam dobrą książkę o neuroedukacji! Jak uda mi się zdobyć, na pewno przeczytam 🙂
Ps. A jeśli chodzi o neuroedukację to moją pierwszą inspiracją był kurs pani Taraszkiewicz 🙂
Samanta Dryja
Trzeba chyba lepiej zbadać mózgi migrenowców 😉
Samą działalność Pani Żylińskiej niezwykle sobie cenię, jej bloga, artykuły. Z książką jednak nie zaprzyjaźniłam się, miałam sceptycznie nastawianie przed lekturą, a po lekturze nadal zostały mi mieszane uczucia.
Czekam na kolejne ciekawe pozycje z zakresu neurodydaktyki, więc jak coś odkryjesz, to daj mi znać! 🙂
Umiejętności Przyszłości
Ja czytam właśnie:
1. „Zaplątane nastolatki” Lisy Damour i jestem zachwycona. Jeszcze nie przeczytałam na tyle dużo, by napisać recenzję, ale świadomość, co jest normalne, a kiedy zacząć się i martwić jest bardzo uspokajająca.
Równie duże wrażenie, choć inne, zrobiły na mnie:
2. „Ocalić Ofelię” Mary Pipher – o dziewczynkach nastolatkach i ich punkcie widzenia, napisane przez terapeutkę dziewcząt
3. „Sposób na Kaina” Dana Kindlona i Michaela Thompsona – o tym, jak chronić życie emocjonalne chłopców.
O dwóch ostatnich kiedyś pisałam:
http://umiejetnosciprzyszlosci.pl/ksiazka-dla-rodzica/
Czekam na kolejne pozycje i recenzje!
Maja
Samanta Dryja
Dziękuję za te pozycje,zapisuję je na swojej liście książek, które muszę KONIECZNIE przeczytać! Czekam również na recenzję 🙂
Pozdrawiam ciepło!