Podczas ferii zimowych w województwie mazowieckim odwiedziliśmy (studenci Szkoły Edukacji) trzy niezwykłe szkoły alternatywne znajdujące się w na południu Polski. W tym artykule poznasz bliżej Waldorfską Szkołę Podstawową, natomiast jeśli chcesz się więcej dowiedzieć o liceum Montessori, to zapraszam do lektury tego tekstu.
Waldorfska Szkoła Podstawowa
Waldorfska Szkoła Podstawowa im. Cypriana Kamila Norwida w Bielsku-Białej, bo o niej mowa, jest niezwykłą placówką. O jej wyjątkowości stanowi atmosfera, poczucie spójności oraz stabilności. Być może wynikają one z faktu, że szkoła istnieje od 25 lat i tworzą ją nauczyciele pełni pasji, zaangażowania, dla których rozwój uczniów jest najważniejszy.
Powtarzają, że oni sami [nauczyciele] rosną wraz ze swoimi uczniami.
Nietypowość szkoły
Nietypowość tej placówki związana jest jeszcze z czymś innym – z antropozofią, która leży u podstaw filozofii szkoły Rudolfa Steinera. W dużym skrócie: antropozofia jest nauką o człowieku, której centralnym motywem jest możliwość rozwoju duchowego oraz fizycznego każdej jednostki. Zgodnie z zaleceniami założyciela szkoły waldorfskiej organizacja dnia jest ściśle określona i podporządkowana cyklowi, który sprzyja rozwojowi młodego człowieka.
Plan dnia
Dzień uczniowie rozpoczynają od lekcji głównej, to, jak to przebiega w poszczególnej z klas możesz przeczytać na stronie szkoły. Zajęcia te mają na celu uruchomienie: myślenia, koncentracji, uwagi, wiedzy i rozumienia. Każdy z przedmiotów „głównych” (język ojczysty, matematyka, nauki przyrodnicze) realizowany jest w ramach czterotygodniowych sekwencji, bloków, inaczej nazywanych „epokami”.
Po lekcji głównej jest przerwa, a następnie zajęcia techniczne, wymagające rytmicznego powtarzania, np. język ojczysty, gimnastyka, muzyka, religia. Trzecia faza dnia to zajęcia rzemieślniczo-artystyczne (dla większości klas, jeśli spojrzysz na plan zajęć, to dostrzeżesz niewielkie różnice w klasach starszych), czyli głównie prace ręczne, rzemiosło, eksperymenty, etc. Sami mieliśmy okazję wziąć udział w ostatniej części dnia i podjąć wyzwanie narysowania formy przeplatanej. Poniżej możesz zobaczyć moje nieudolne dzieło. Nie muszę chyba wspominać o tym, że czwartoklasiści zrobili to szybciej i lepiej od nas… Na pocieszenie powiedzieli: „Proszę się nie przejmować, my rysowanie form ćwiczymy od pierwszej klasy. Gdyby państwo też tyle czasu ćwiczyli, byliby mistrzami.”
Rola nauczyciela
W waldorfskiej szkole nauczyciel opiekuje się klasą od pierwszego do ostatniego roku. Warto podkreślić, że nauczyciel jest nie tylko wychowawcą, prowadzi on wszystkie zajęcia ze swoją klasą. Wszystkie. Tak. Nauczyciel, który z wykształcenia jest polonistą prowadzi lekcje główne, nie tylko z języka ojczystego, także z matematyki, przyrody, historii itd. W tej szkole można jednak poprosić przedmiotowca, by poprowadził lekcję główną, np. z matematyki, jeśli my kompletnie nie czujemy się na siłach. Nauczyciele wspólnie ustalają rozkład epok, realizację jednak pozostawiają poszczególnym nauczycielom klasowym. Jak wspomniałam, nauczyciel spędza z jedną klasą kilka lat (7-8), dzięki czemu może bliżej poznać swoich podopiecznych, ich mocne strony, predyspozycje, talenty, a także (właściwie to przede wszystkim) opracować spójną opowieść.
Już tłumaczę o co chodzi. W szkole waldorfskiej poszczególne fazy dnia (zajęć) są ze sobą ściśle powiązane, oznacza to, że jeśli uczniowie omawiają jakąś lekturę, to na zajęciach artystycznych będą wykonywać prace związane z tą lekturą, np. tematem pracy malarskiej będą przygody bohatera. Uczniowie widzą powiązania i łatwiej im „wejść głębiej” w książkę. Podobnie jest z zagadnieniami matematycznymi, przyrodniczymi czy historycznymi. Cokolwiek pojawia się na lekcji głównej, pojawia się również w kolejnych fazach dnia, tylko pod nieco inną odsłoną.
Ruch, obraz, język
Ogromną rolę w szkole waldorfskiej odgrywają: ruch, obraz (symbol), język. Nie chcę wdawać się w szczegóły, chcę nadmienić, że uczniowie zanim przejdą do werbalizowania pewnych rzeczy, najpierw je, np. układają z kamyków, rysują w powietrzu odpowiednie kształty, następnie przechodzą do rysowania na kartce, czy pisania. Ma to szczególne znaczenie w klasach początkowych, np. w ten sposób pierwszoklasiści uczą się liter. Najpierw poznany (zobaczony) kształt będą zarysowywać w powietrzu swoimi rękami, układać z różnych przedmiotów, rysować pewne skojarzenia z daną literą i dopiero ją przepiszą z tablicy. Swoją drogą, tablice we wszystkich klasach są niezwykłe – każdy z nauczycieli zostawia na niej notatkę wizualną, związaną oczywiście z tematem epoki. Poniżej przykładowe tablice.
Zeszyt i notatki
W każdej klasie, niezależnie od wieku uczniowie prowadzą czyste (bez żadnej liniatury) zeszyty formatu A4. To jest bardzo zaskakujące, zwłaszcza jeśli się przyjrzeć zeszytom najmłodszych uczniów. Co ważne, ci najmłodsi przepisują z tablicy całe zdania, nawet wtedy, kiedy nie znają wszystkich liter. Poniżej zamieszczam przykładowe zapiski z zeszytów pierwszoklasistów.
Co mnie zachwyciło
Bez wątpienia atmosfera szkoły, otwartość i energia nauczycieli. Ci, z którymi miałam przyjemność rozmawiać – na każde moje nawet najgłupsze pytanie, odpowiadali z życzliwością, a mówiąc o trudnościach, nie narzekali. Największym zaskoczeniem było dla mnie postawa pani dyrektor. Dlaczego? Bo moje doświadczenia z dyrektorami szkół są jednoznaczne i kojarzą się tylko z tymi słowami: dystans, hierarchia, sztuczność. Ja rozumiem te postawy, wiem z czego wynikają, stąd moje zdziwienie, że Pani Agata traktowała nas jak równych sobie, z autentyczną życzliwością.
Co mnie zainspirowało
Ogrom rzeczy. Większość z nich jednak wprowadzę na swoje lekcje z pewną modyfikacją. Na przykład pomyślałam o tym, by zrobić przerwę na rozruch, kiedy uczniowie w środku lekcji będą zmęczeni. Tworzę właśnie plik z krótkimi ćwiczeniami, które można zrobić w czasie lekcji, nie „rozwalając” jej. Jeśli masz jakieś swoje sprowadzone sposoby, to koniecznie napisz w komentarzu o nich. Jeśli chciałabyś/abyś poznać moje pomysły, to daj mi znać – stworzę o tym wpis, kiedy sprawdzę, jak działają w praktyce.
Inną rzeczą jest nauka przez ruch i symbole. Myślę, że to można połączyć z elementami dramy oraz samodzielnym robieniem notatek przez uczniów. Jak będę mieć konkretny pomysł na zastosowanie, to się podzielę.
Co do mnie nie przemówiło
Nauczyciel = człowiek orkiestra. Mimo że zobaczyłam, że to możliwe, że się da, to wydaje mi się, że w XXI wieku bardzo trudno być alfą i omegą. Zresztą nigdy bycie nią nie było łatwe. W szkole waldorfskiej nauczyciel jest bardziej przewodnikiem niż towarzyszem podróży, a ja wolę tę drugą opcję. Nie czuję się też na siłach chłonąć wiedzę z różnych dziedzin, np. takich, które mało mnie interesują. Czułabym się też chyba przytłoczona ilością rzeczy, które muszę zaplanować i przygotować na poszczególne zajęcia. Z drugiej strony – plan zajęć jest również różnorodny dla nauczyciela, bo w każdej fazie zajmuje się czymś innym. Hmm, a Ty, co o tym sądzisz?
Jeśli masz doświadczenia ze szkołą alternatywną, to koniecznie się nimi podziel! Chętnie poznam Twoje spojrzenie, refleksje, zachwyty i obawy lub rekomendacje.
Trzymaj się ciepło!
Samanta
6 Comments
Urszula Jasieńska
Bardzo fajnie podgląda się te szkoły Twoim okiem. Dziękuję za tę możliwość! W poprzedniej relacji tak jak i Ciebie zaskoczył mnie brak czasu na refleksję – według mnie to trochę tak, jakby proces uczenia (się) nie został dokończony. Co do nauczyciela orkiestry, to miałam podobne obawy, kiedy zaczynałam pracować w ten sposób, a teraz nie wyobrażam sobie jak można pracować inaczej. Dzięki temu przedmioty, których uczysz nigdy nie są uczone w izolacji, ale we wspólnym kontekście, a różne zagadnienia postrzegane przez pryzmat tych samych konceptów. W tym roku, w związku z tym, że do pracy wróciłam trochę później, uczę niestety tylko przedmiotów językowych i nie potrafię już nie robić nawiązań do innych przedmiotów. Kiedy zaczniesz tak uczyć, zaczynasz też myśleć o świecie w kategoriach takiej wielkiej siatki, która coraz bardziej się zagęszcza i rozgałęzia. No i transfer wiedzy i nowych umiejętności przebiega wtedy dużo bardziej naturalnie. Ciekawa jestem tylko na jakiej zasadzie budowane są w tej szkole połączenia między przedmiotami, bo z moich obserwacji wynika, że są to często połączenia bardzo powierzchowne. Czekam z niecierpliwością na kolejne teksty!
Samanta Dryja
Ulu, bardzo dziękuję Cię za Twoją wypowiedź. Jak wspomniałam – założenia mogą być te same (zalecenia Marii Montessori), ale realizacje różne. Czytałam, jak inne szkoły tego typu rozwiązują ten problem i np. w jednej z warszawskich szkół dzieci planują swoją naukę, wyznaczają sobie cele a potem się „z nich rozliczają”.
Zgadzam się z Tobą, że pogłębianie wielu tematów powoduje, że dostrzegasz więcej połączeń i wszystko staje się spójną całością. Chciałabym, by uczniowie też to mogli dostrzec, doświadczyć.
W tej szkole niewiele mogliśmy zobaczyć, jeśli chodzi o połączenia między przedmiotami, ponieważ staraliśmy się obserwować różne lekcje u różnych klas. W drugiej klasie na zajęciach plastycznych uczniowie malowali burzę śnieżną, przez którą przeszedł bohater książki (tytułu nie pamiętam, bo jej w podstawówce nie czytaliśmy). Uczniowie malowali specjalną techniką malarską, kreśląc pędzlem ruchy imitujące powiewy wiatru, wirujący śnieg. Umieszczali również inne elementy krajobrazu, o których mogli przeczytać w książce, np. zorzę polarną czy igloo.
Anne18
Aż mi się przypomniały moje zajęcia z przedmioty Pojęcia i systemy pedagogiczne na drugim roku dotyczące nietypowych szkół. Była mowa również o tym typie. PS. Czy skoro Twoja grupa na Facebooku zmieniła nazwę z Pasjonaci edukacji na nauczyciele z pasją to oznacza to, że teraz jest przeznaczona tylko dla nauczycieli ?
Ewa
„Nie czuję się też na siłach chłonąć wiedzę z różnych dziedzin, np. takich, które mało mnie interesują”. Rozumiem takie podejście, jednak patrząc na to z innej strony, wymagamy właśnie tego od dzieci – mają uczyć się różnych przedmiotów, mają zaliczać dany materiał i nikt ich nie pyta, czy są daną dziedziną zainteresowane, czy nie. Skoro wymagamy od dzieci, dlaczego nie wymagamy tego od siebie?
Samanta Dryja-Zabielska
Po czterech latach od napisania tego wpisu, wciąż czuję, że to duża odpowiedzialność i nie chciałabym się podjąć jej. Wynika to głównie z tego, że w moim poczuciu to dość niebezpieczne dla jednostki nauczycielskiej – taka trochę iluzja, że we wszystkim jest się mistrzem_nią.
Samanta Dryja-Zabielska
” wymagamy właśnie tego od dzieci – mają uczyć się różnych przedmiotów, mają zaliczać dany materiał i nikt ich nie pyta, czy są daną dziedziną zainteresowane, czy nie.” – pytanie czy rzeczywiście muszą to robić, czy rzeczywiście wszystko to, co jest w pp potrzebne jest w życiu codziennym? Po co tyle wymagamy? Dlaczego w taki sposób egzekwujemy wiedzę?